Większość naszych pamiątek znika po jakimś czasie dając miejsce kolejnym i pretekst do ponownego udania się w miejsce, z którego pamiątka była. Nieliczne z nami zostają… Brzmi tajemniczo?
Przywozicie ze sobą pamiątki z rejsów? W sumie chyba nie znam osoby, która by tego nie robiła… U nas przywożenie pamiątek ewoluowało. Kiedyś rzucaliśmy się na różne „suweniry”, ustawiając je następnie w różnych częściach mieszkania. Od dłuższego czasu już nie przywozimy z podróży tzw. durnostojek (słowo pożyczone od kumpeli). Jakoś w domu nie cieszą oka tak jak na miejscu…
Nie wiem kiedy to się stało, może przy kolejnej przeprowadzce? Nie rozpakowałam po prostu pudła z tymi wszystkimi kurzozbieraczami i zrobiło mi się lżej 🙂 Już nie będę ich odkurzać! Poza tym w masie jedno do drugiego miało się jak kwiatek do kożucha. Brakowało myśli przewodniej w naszej kolekcji i wyglądało to jak „dzieła zebrane” przynoszone przez dzieci z przedszkola…
Zmieniliśmy taktykę. Przegrupowaliśmy szyki i teraz do pamiątek podchodzimy bardziej… nie wiem… z sensem, z tym co nam w duszy gra. Może też chcecie zmienić taktykę pamiątkarską, bo nawet w piwnicy nie macie już miejsca? Co w takim razie przywozimy z rejsów?
- Alkohol. Zaczynamy z wysokiego C, ale co tam 😉 Sprawdzony na miejscu, zaakceptowany przez nasze kubki smakowe, nie stanowi ryzyka. Ulatnia się w dłuższym bądź krótszym czasie, zwalnia miejsce na nowe albo daje pretekst do uzupełnienia 😉 Tylko raz przywieźliśmy jakąś ziołową nalewkę w niewielkiej butelce, którą cała rodzina męczyła chyba 4 lata… Kupiliśmy, bo ktoś polecił, a nie spróbowaliśmy. Błąd podstawowy 😉 Z Chorwacji przywoziliśmy Kruszkoviaka (z gruszek), rum punch z Martyniki robiony przez miejscowych z egzotycznych owoców i rumu czy nalewkę z passiflory z Gwadelupy. Darowaliśmy sobie ouzo z Grecji i ten trunek nie gości u nas w barku.
- Przyprawy. Dla kogoś kto lubi gotować (ja nie uwielbiam, ale i nie uciekam) to wspaniałe urozmaicenie. Oprócz nieznanych w Polsce mieszanek przypraw jak np. poisson spice z Brytyjskich Wysp Dziewiczych (brzmi jak trucizna, a jest przyprawą do ryb) lubię przywieźć np. zapas pieprzu w ziarenkach (czarnego i kolorowego), papryczki chili, cynamon czy goździki. Nie zawsze kupuję je na bazarach, czasem w lokalnych sklepach. Zawsze gdy dodaję te „zwykłe” w sumie przyprawy do zupy, jakiegoś dania czy zimowej herbaty, to przypominam sobie skąd one są i od razu moje myśli podróżują raz jeszcze do tych miejsc 🙂
- Miody i konfitury. Uwielbiam! Miód z rozmarynu w Chorwacji czy konfitura z fig w Grecji powoduje u mnie niekontrolowany ślinotok. Warto popytać tambylców, popróbować, wejść do lokalnego sklepu i zobaczyć co stoi na półkach jak u nas przykładowy dżem z truskawek. Uwielbiam odwiedzać małe spożywcze sklepiki i pożerać wzrokiem rarytasy na regałach 🙂
- Słodycze. To jest oddzielna bajka. Czasem są tak zaskakujące, że człowiek zastanawia się czy to co zjadł nie powinno być przyporządkowane do innej sekcji. Słodycze muszą być słodkie, prawda? No, niekoniecznie. W Tajlandii na przykład, bardzo zachęcająco wyglądające galaretki robione z owoców są wg naszych standardów prawie w ogóle niesłodkie. Ale na tyle wciągające, że przywieźliśmy ze sobą dwie paczki 😉 Przeraźliwie słodkich słodyczy zakosztujecie będąc za to na rejsie w Turcji lub Grecji. Można się nimi skleić na amen. Do słodyczy zaliczyłabym też suszone figi, którym nigdy nie możemy się oprzeć. Czasem nie zdążymy ich dowieźć do domu 😉
- Biżuteria. To już bardziej ja, niż Maciek 😉 Od razu zaznaczę, że nie chodzi mi o paciorki z pestek nanizane na żyłkę, bo to nie mój styl (choć wiem, że są osoby, które to lubią i super). Lubię „zgubić” się w sklepiku z biżuterią lub galerii i przywieźć sobie jakąś zawieszkę na łańcuszek lub bransoletkę. Czasem wzory są zdecydowanie odmienne niż to co znamy z własnego podwórka. Pierścionków właściwie nie noszę od kiedy moje małe dziecko próbowało taki połknąć. Dzieci już wyrosły, pierścionków nie jedzą, ale przyzwyczajenie zostało. Ilekroć zakładam na łańcuszek zawieszkę rozgwiazdę z turkusową masą perłową z rozrzewnieniem wspominam rejs z Great Abaco na Bahamach skąd ją przywiozłam.
- Korzenie. Tak, tak! Korzenie, albo kawałki drewna wypłukane przez morze, wyszorowane przez piasek, wypalone przez słońce. Chodząc po plaży, brodząc w płytkiej wodzie szukam takich znalezisk. I nie, nie łapię się każdego kawałka drewna. Ono musi do mnie przemówić 😉 No wiem, brzmi dziwnie, ale myślę, że każdy z Was doznał takiego uczucia nie raz, kiedy wiedzieliście, po prostu WIEDZIELIŚCIE, że dana rzecz jest Wam pisana. I tak samo mam z korzeniami czy kawałkami drewna. Mam w domu dwa takie znaleziska. Jeden kawałek drewna przywiozłam z Grecji z rejsu na Chalkidiki podróżując tylko z bagażem podręcznym w postaci plecaczka. Drugie znalezisko przyjechało z Finlandii z rejsu po archipelagu Turku. Znajomy, na którego jachcie żeglowaliśmy, spiorunował mnie wzrokiem jak przytargałam ten kawał drewna na jacht! Ale… dało radę 🙂 Teraz zdobią łazienkę i toaletę. A że często odwiedza się te miejsca, to za każdym razem wspomnienia wracają 🙂
- Piasek i muszelki. To klasyka gatunku. Kto nie zbiera muszelek, no kto!? Same się w ręce pchają… Tę aktywność zarzuciłam jednak po wypełnieniu dwóch słojów. Zamknęłam je korkiem i powiedziałam basta! Na chyba, że znajdę NAPRAWDĘ piękną muszelkę 😉 Kiedyś wiozłam piasek z Bornholmu w butelce po wodzie. Także tak…
No to chyba tyle tych moich fiksacji pamiątkarskich. Więcej nie pamiętam i żadnych nie żałuję 🙂 Macie jakieś swoje podróżnicze zwyczaje? Zbieracie bilety i wsadzacie je w ramki, a może kapelusze i wieszacie je na ścianach? Zmieniło się coś na przestrzeni lat czy trzymacie się swoich zwyczajów z wiernością godną pary łabędzi?
ekspert ds. niezapomnianych widoków